Ta strona korzysta z technicznych i przyswajalnych plików cookie oraz plików cookie stron trzecich użytkownika w formacie grupowym, aby uprościć nawigację online i chronić korzystanie z usług. Aby dowiedzieć się więcej lub odmówić zgody na użycie jednego lub dowolnego z plików cookie, kliknij tutaj. Zamknięcie tego banera, przeglądanie tej strony lub kliknięcie czegokolwiek będzie traktowane jako wyrażenie zgody na wykorzystanie plików cookie.

Zamknij

Aktualności

Czasami wystarczy uścisk dłoni – artykuł z Gazety Olsztyńskiej, 11 lutego 2021 r.

16/02/2021 


Tak jak strażak gasi pożar, tak ochrona zdrowia walczy z bólem, cierpieniem i dba o nasze bezpieczeństwo. W Maltańskim Centrum Pomocy to zaangażowanie widać na każdym kroku. Widać też w każdym uśmiechu pacjenta.
Na Warmii, w urokliwym Barczewie, jest miejsce, gdzie walczy się nie tylko o każdy o oddech, ale i o uśmiech. To Maltańskie Centrum Pomocy, które zostało stworzone z myślą o pacjentach wymagających opieki długoterminowej. Judyta Kiełczewska pracuje tu już 11 lat. Tu, na dyżurze, spędza 12 godzin i, jak mówi, zapomina o bożym świecie. Oddaje się swoim pacjentom. Nawet, gdy wraca do domu, nie jest w stanie o nich zapomnieć. Mówi, że są dla niej jak rodzina. Bo jeśli opiekuje się kimś nawet kilka lat, to jak o nim nie myśleć?
— Nie potrafię odciąć się i zająć tylko swoim życiem. To szalenie trudne. Ile razy dzwonię do koleżanek z pytaniem, co u moich pacjentów. Zwłaszcza, gdy są w ciężkim stanie… — mówi Judyta Kiełczewska, opiekunka medyczna.
— Nawet gdy mam urlop, to aż mnie coś ciśnie w środku, że nie ma mnie tam, gdzie być powinnam. Ja się po prostu z nimi zaprzyjaźniam i nie potrafię ich zostawić.
Pomyśleć, że pani Judyta mogła zajmować zupełnie czymś innym. Gdy chodziła do liceum, zamiast iść za głosem serca, chciała mieć fach w ręku. Taki, który „jest na czasie”. Dlatego zdecydowała się na profil ekonomiczno-administracyjny.
— Absolutnie tego nie czułam. Na szczęście mieszkałam wtedy u kuzyna i jego żony. Opiekowałam się ich dzieckiem. I właśnie wtedy usłyszałam, że jestem empatyczna, dobra i że muszę pomagać ludziom. Że jeśli tego nie zrobię, to minę się z powołaniem. Wtedy też postawiłam wszystko na jedną kartę. Wiedziałam, że to jest mój świat. — opowiada pani Judyta. — Dlatego zdecydowałam się zostać opiekunem w domu pomocy społecznej, a później zajęłam się opieką medyczną. Teraz pracuję w Barczewie i tu jest moje miejsce. Opiekuję się chorymi i w większości są to osoby leżące, niesamodzielne. Trzeba je przełożyć, nakarmić, umyć, a często po prostu być. To ważne, żeby wiedzieć o nich jak najwięcej — bo jedna osoba potrzebuje dotyku, druga uśmiechu, a trzecia dobrego słowa. To daje jednak ogromną satysfakcję. Bo gdy pacjent podziękuje, to aż ciepło robi się na sercu. Choć nie każdy może mówić, ale gdy spojrzy z wdzięcznością albo ściśnie mnie za rękę, to wiem, że jestem we właściwym miejscu. To najpiękniejszy prezent, jaki można dostać w pracy.
A ta momentami jest nadzwyczaj trudna. Nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Zwłaszcza w czasie pandemii dało się to odczuć, ale pani Judyta patrzy na świat pogodnie.
— Przez chwilę czuliśmy się wszyscy jak w kosmosie, bo nosiliśmy kombinezony, które zakrywały nam twarze — podkreśla pani Judyta. — Pacjenci, choć nas znają, musieli się nieźle nagłowić, kto do nich przychodzi. Niektórym trudno było poznać nas nawet po głosie. Wyglądaliśmy rzeczywiście nieziemsko.
Twardo po ziemi w Barczewie stąpa Igor Burdalski, który jest psychologiem. Jest takim aniołem stróżem, który wspiera nie tylko pacjentów, ich rodziny, ale i personel.
— Każdy w Barczewie zmaga się z innym schorzeniem. Ta sytuacja sprawia, że pacjenci dokonują często podsumowania swojego życia. — zdradza Igor Burdalski. — Każdy z nas kiedyś umrze, ale kiedy ta śmierć jest bardziej realna, to zaczyna się zupełnie inaczej o niej myśleć. Takie podsumowanie jest czasem bolesne. Bo ile szans się zmarnowało, ile rzeczy się nie zrobiło? Na co dzień jesteśmy zabiegani i wszystko odkładamy na później. Że niby zdążymy, że mamy czas… Tylko kto wie, ile go tak naprawdę zostało? Praca w Barczewie uświadomiła mi, że życie jest kruche i ulotne. Bo pracuję z pacjentami w różnym wieku. Niektórzy są po wypadkach, inni po udarach. Raptem okazuje się, że każdego, bez względu na wiek, dotyczy i choroba, i cierpienie. Że człowiek jest śmiertelny. Tylko, że taka prawda jest niemodna. Bo cierpienie nie jest dziś atrakcyjne. A jeśli już się pojawia, to w zupełnie innym kontekście — że na przykład zimą jest nam za zimno. A gdzie tu dopiero mówić o chorobach, bólu czy odchodzeniu? Dlatego gdy pojawiłem się w Barczewie, zrozumiałem, że życie trzeba doceniać. Trzeba o nie walczyć. Zobaczyłem też, że tu czasami zdarzają się cuda. Choć wydaje się, że w niektórych przypadkach nie ma żadnej nadziei…
Bo, jak mówią, nadzieja umiera ostatnia. Zwłaszcza tu, w Maltańskim Centrum Pomocy, gdzie trudno zapomnieć o kruchości życia.
— Zawsze zwracam uwagę na to, jakimi ludźmi są moi pracownicy. Dlatego udało mi się zebrać niesamowity zespół opiekunek, pielęgniarek i terapeutów. To aż 80 fantastycznych osób, które rozumieją ideę placówki i czują mój pomysł na nią — mówi Edyta Skolmowska, dyrektor Maltańskiego Centrum Pomocy. — Gdy widzę uśmiechy pacjentów, to wiem, że moi pracownicy to właściwi ludzie na właściwym miejscu. Bardzo ich za to cenię i bardzo im za to dziękuję. Za to, jacy są i że bardzo angażują się w swoją pracę. Również za to, że stanęli na wysokości zadania w czasie pandemii. W tym wyjątkowym dla ochrony zdrowia dniu, czyli Światowym Dniu Chorego, pragnę życzyć pacjentom Placówki jak najszybszego powrotu do zdrowia, pogody ducha, opieki i zrozumienia ze strony najbliższych. Lekarzom, pielęgniarkom, opiekunom i wszystkim osobom, które z oddaniem zajmują się chorymi, pragnę przekazać wyrazy uznania i wdzięczności.

Edyta Skolmowska

Fot. archwium prywatne
Edyta Skolmowska
— Nasze centrum opiekuje się osobami, które nie są w stanie same sobie poradzić. Często wspierane są skomplikowaną maszynerią, dlatego to niesamowite, że pracownicy w czasie pandemii, żeby pomagać podopiecznym, ograniczyli kontakty nawet z własnymi rodzinami — dodaje Jacek Tarnowski, prezes zarządu Fundacji Polskich Kawalerów Maltańskich „Pomoc Maltańska” w Warszawie. — To pokazuje, jak ci ludzie są oddani i jak mają wielkie serca.
— I że są odważni, heroiczni, odpowiedzialni — podkreśla Rafał Szczepański, wiceprezes zarządu Fundacji Polskich Kawalerów Maltańskich „Pomoc Maltańska” w Warszawie.
— Wszyscy inni mogą wziąć zwolnienie, urlop na żądanie i powiedzieć, że im się nie chce. Ci, którzy mają poczucie misji, nie robią tego. Nie mogą zostawić ludzi, o których dbają. Ta praca staje się więc częścią życia i przypomina trochę poświęcenie strażaka, który wskakuje w ogień, nie zastanawiając się, co mu grozi. Oczywiście zna niebezpieczeństwo, ale ta świadomość nie powstrzymuje przed działaniem. Dlatego doceniajmy bardziej służbę zdrowia, bo zasługuje na to każdego dnia.

W Maltańskim Centrum Pomocy w Barczewie jest 77 łóżek. W tej chwili zajętych jest zajętych ok. 60. Placówka jest w trakcie przyjmowania nowych pacjentów, ale czas pandemii jest dla niej bardzo uciążliwy. Sprawowanie opieki nad obłożnie chorymi wymaga bardzo dużych nakładów finansowych. Na początku każdego roku można przekazać 1% podatku na konto Fundacji Polskich Kawalerów Maltańskich w Warszawie „Pomoc Maltańska” KRS: 0000174988, w rocznym zeznaniu podatkowym PIT w pozycji „Informacje uzupełniające” wpisując: Maltańskie Centrum Pomocy w Barczewie.